Jak się już nie szarpać, dać sobie odetchnąć, "zajawić" się światem, w końcu wstać i pójść, ale tym razem swoją drogą i (błagam) dać żyć innym. :)
Zacznę od ciekawostki. Zobacz. Demostenes, grecki orator, polityk. Swój fach ćwiczył w dość niekonwencjonalny sposób. A mianowicie, pomyślał "muszę popracować nad swoim głosem". Wiec zaczął regularnie ćwiczyć przemawianie nad brzegiem morza przy szumie fal. Zauważył, że unosi zbyt wysoko ramiona, więc ćwicząc przemowę, umieścił nad sobą... miecz.... który za każdym razem, gdy podnosił ramiona, ranił go. Aby ćwiczyć mięśnie żuchwy, ćwiczył przemawianie z kamieniami w ustach. Studiował nie tylko filozofię i prawo, co jest oczywistym dla jego fachu wyborem, ale też aktorstwo i retorykę, gdyż zauważył, że jako polityk, potrzebuje, nie tylko wiedzy, ale też charyzmy.
Mam wrażenie, że często podchodzimy do naszego fachu jednowymiarowo i dlatego, bardzo często, mimo spędzonych godzin przy na przykład instrumencie, po jakimś czasie zauważamy coraz mniejszy progres. Wszystko spowalnia i zastanawiamy się gdzie jest ten mega szybki postęp, ta "zajawka", pęd. I właśnie dziś o tym, między innymi.
Demostenes. Dobrze to wymyślił. Ocenił z różnych perspektyw, jakie elementy potrzebuje rozwijać, by stać się lepszym i skupił się dokładnie na ustalonych dziedzinach, ale wielowymiarowo i wielopłaszczyznowo.
A to, co wymyślił, to CELOWOŚĆ w ćwiczeniu, która zakłada wychodzenie (zawsze, zawsze!) poza naszą strefę komfortu, oraz nieustanny "feedback" ze strony otoczenia, nauczycieli, mentorów, samego siebie. Trzy rzeczy.
Dało mi to do myślenia. Czy nie potrzeba nam też, może nie tak drastycznego, jak w przypadku Demostenesa, ale jednak "break-downu" naszego procesu na pod-czynności. Aby być na przykład lepszym muzykiem czego potrzebuje? Potrzebuję mieć świetne ucho, ale także być wrażliwym, ciagle w kontakcie ze swoimi emocjami, przyzwalać sobie na wolność ekspresji, być człowiekiem otwartym na wrażliwość innych, szczególnie w pracy zespołowej.
A o co chodzi z tą strefą komfortu? Proste, tam gdzie niewygodnie i gdzie boli, to najczęściej tam, gdzie trzeba podleczyć. Jasne. To nie jest łatwe. Myślę, że po prostu boimy się konfrontować z tym co nieznane, nieprzygotowane, niewygodne, to, co "niepoprawne", "złe" Ale jaki tam drzemie potencjał! Graj, ćwicz to, w czym jesteś najgorszy, pytaj się, szukaj i zmierz się w końcu z tym lękiem. Bo przecież ile można uciekać. A zobacz. Czy w tych błędach, w tym "niepoprawnym" i "nieznanym" nie ma przypadkiem jakiejś nowej jakości, nowej przygody, miejsca na eksploracje... siebie?
Nie jestem psychologiem, ani socjologiem. Jestem muzykiem, z prawie 30-letnim doświadczenim życiowym, doświadczeniem poszukiwania szczęścia, sensu, własnej misji. Natomiast fascynuje mnie życie, sposób w jaki ludzie osiągają szczęście, wewnętrzny pokój i dlaczego jest tak ciężko go uzyskać. Jedni mówią, że szczęście, to są tylko momenty, do których się kurczowo przyklejamy i którymi żyjemy, tymi z przeszłości lub tymi z domniemanej przyszłości. I nie daj Boże, żeby ktoś nas je od nas odkleił! Inni mówią, że szczęście jest czymś stałym, wewnętrznym, niezmiennym. Szkopuł polega na tym, by na poważnie zastanowić się, czym ono tak naprawdę jest, czy możemy je sobie stworzyć i... po prostu zdecydować się na nie?
I co do tego ma motywacja?
Już wyjaśniam. Motywacja, to w moim odczuciu pragnienie nieustannego rozwoju, ciekawość świata, ciekawość samego siebie, chęć "Iścia" (??? brakuje mi po polsku tego słowa...) do przodu. Myślę, że wielu muzyków, artystów, ale nie tylko i w zasadzie chyba każdego z nas dopada czasem moment, kiedy zastanawiamy się, czemu robimy, to co robimy. I czasem nie jest to najprzyjemniejszy moment, bo wynika zazwyczaj z tego, że wątpimy w wartość swojej pracy, porównujemy swój poziom sukcesu i satysfakcji i dochodzimy do wniosku, ze nie jest zadowalający. I myślimy, czego jeszcze nie mamy i przesuwamy sobie tę poprzeczkę satysfakcji nieskończenie wiele razy, wiecznie za czymś goniąc. Czyli żyjemy tylko tym co chcielibyśmy mieć, albo tym co mieliśmy i już nie mamy. I absolutnie, czasem jest to coś, co nas motywuje. Ale... osobiście wydaje mi się że taka motywacja... hmm... tylko pomyśl. Możemy, owszem, motywować się myśląc, że "ale zawsze może być lepiej", tylko, że sek w tym, że ZAWSZE może być lepiej i ileż można w tej pogodni żyć? I nie zrozum mnie źle, aspirujemy do tego by być lepszym, by marzyć, by mieć cele. Natomiast moje pytanie jest: Czy nie lepiej trochę zmienić trajektorię? I pragnąć rozwoju, dla swojego osobistego wzrostu, dla bycia lepszym człowiekiem, pielęgnować ciekawość świata, szczerą empatię, indywidualność. Natomiast, czy to wszystko, to podświadomość, której nie jesteśmy w stanie kontrolować, czy może to właśnie pewna postawa, którą po prostu możemy przybrać? Jak po prostu ruszyć z miejsca?
I tutaj dobra wiadomość. Wszystko, jak dobrze wiemy, jest w naszej głowie. Czasem siedzi sobie tam bez nawet odrobiny naszej świadomości. Czasem po prostu nie chcemy nawet wiedzieć co tam siedzi. A czasem dobrze wiemy, ale nie powiemy! No i też masz do tego prawo! Ja się zasiedziałam, więc musiałam wstać i wyjść.
Enjoy the journey!
Myślisz: banał? Rozumiem, ale pomyśl raz jeszcze. Żyjemy w świecie nastawionym na sukces. Problemy świata, są najczęściej leczone symptomatycznie, na szybko. Wszystko szybko. Żeby nie bolało! Jak jest nam źle, to szybko szybko telewizor, przyjmujemy czekoladę, alko.
Czy zauważyłaś, zauważyłeś, że czasem trudniej nam przychodzi rozwój w sferach, na których najbardziej nam zależy? Z którymi się utożsamiamy, z którymi czujemy pewną presję. Te, które są najbliżej nas i wobec których mamy najwięcej oczekiwań.
Kiedy mamy świadomość ile jeszcze przed nami...Uh! Aby nie bolało! Jeśli Ty akurat jesteś osobą, która bardzo lubi przebywać w tym "procesie" i w tym "pomiędzy" to jesteś w gronie szczęśliwców, a raczej: w gronie ludzie szczęśliwych. Dlaczego? Bo dla nich sukces jest czymś innym. Bo żyją tu i teraz. Bo w tej podróży będziemy całe życie. Więc lepiej ją pokochać!
To jak przestawić się z trybu - sukces na tryb proces?
Jest to praca nad sobą. I to dla niektórych z nas niemała. Co nas blokuje?
Lęk, presja czasu, presja społeczna, presja, którą sobie sami nakładamy, pewnie masz też swoje propozycje. Najpierw pomyśl, znajdź źródło. Wszystko jest do zrobienia!
Świetnie nas tego uczy muzyka. Pomyśl. Aby stać się wirtuozem, nie tylko poświęcamy godziny na pracę z instrumentem. Musimy podejść holistycznie do procesu: słuchanie muzyki, komponowanie, aranżowanie, ćwiczenie mięśni pleców, postawy, rozwijanie ucha, ale także rozwijanie wrażliwości, ekspresji, poszerzanie serca. Tutaj nie ma drogi na skróty. Więc to, co chcemy osiągnąć, jest tak na prawdę fundamentalną zmianą. Naszym celem jest teraz podróż. A nie sam... cel. Natomiast to, co się dzieje paradoksalnie - dochodzimy do tego celu szybciej, a przede wszystkim: skuteczniej, pozwalamy sobie na upadki, a to jest najlepsza nauka, wzrastamy jako ludzie, zadajemy pytania. Nasze szczęście uniezależnia się od chwil, ale zaczynamy doceniać trud i samo zjawisko rozwoju staje się naszym życiowym celem i najczystszą satysfakcją. Jesteśmy w końcu WOLNI.
Cofnijmy się nieco. Spójrzmy na instrument, spójrzmy na siebie, swoje ręce, zastanówmy się co tak na prawdę chcemy zagrać, jaki dźwięk wydobędzie się z naszych palców, wyobraźmy sobie siebie grającą, grającego i usłyszmy to. Słyszysz?
MASZ NA TO CZAS! Teraz pomyśl, co musisz zrobić bo osiągnąć to wyobrażenie?
Może ćwiczenie jogi, dobrej, zdrowej postawy, może ćwiczenie mięśni pleców, lub po szukając drugiej stronie - może praca nad swoimi emocjami, swoim umysłem, nawykami, miłością do siebie?
Jednak rozwój, absolutnie nie musi być bólem i tylko trudem i upadkami. Kto by się na to zdecydował? To co nas prowadzi, to przede wszystkim: "zajawka". Fascynacja, ciekawość świata. I zazwyczaj naturalnie ją mamy, ale ale. Musimy się o nią troszczyć. Możemy ją śmiało dokarmiać: rozmowami, pytaniami, książkami, filmami, podróżami, aby nie zagłuszyła jej codzienność, przyziemność, zniechęcenie. Fascynacja, to tak na prawdę pewna sztuka postrzegania świata w analityczny, wielowymiarowy sposób.
No to, do rzeczy.
Bądź początkujący!
Nasz rozwój odbywa się poprzez przeplatanie się nawzajem dwóch faz: LEARNING ZONE i PERFORMANCE ZONE (teoria przedstawiona przez Eduardo Briceño). Learning zone, w której skupiamy się na procesie, rozbijaniu na czynniki pierwsze naszego rozwoju, jak wspomniany wcześniej Demostenes oraz Performance, czyli przestrzeń, gdzie wykorzystujemy nasze doświadczenie zdobyte w Learning Zone, aby wykonać swoje zadanie - koncert, operację etc. No i cały hak polega na tym, by nie uciekać głównie w performance zone, bo choć bardzo chcemy szybkich rozwiązań i choć bardzo chcemy sukcesu, nie będzie on tyle wart, jeśli nie zagospodarujemy czasu na obie te strefy. No i znowu, myślisz: no jasne, oczywiste. Ale zaraz. U osób które odniosły pewien sukces, znalazły dobrą pracę, zauważa się, że rozwój nagle, jakby go przyrównać do lini, nieco się wyrównuje. Po pierwsze, rzecz jasna czas, nie mamy tyle czasu co kiedyś na eksplorację, poszukiwania, zwłaszcza jeżeli musimy zająć się rodziną, sprawami zawodowymi, tak zwaną "przyziemnością". Natomiast jest jeszcze inny powód.
Aby umożliwić swój rozwój musimy spełnić trzy warunki:
Wierzyć, że nasz rozwój jest możliwy
Chcieć rozwoju i wiedzieć w jakich dziedzinach chcemy zaobserwować progres
I najważniejsze: Dać sobie przestrzeń na popełnianie błędów.
Czyli: Potrzebujemy dać sobie przyzwolenie na bycie początkującym!
I ta trzecia reguła jest moim zdaniem najważniejsza. Wydaje mi się, że coraz rzadziej przyzwalamy sobie na popełnianie błędów i na "bycie początkującym". Nawet na pierwszym roku studiów, czy na początku naszej drogi w jakiejkolwiek dziedzinie, chcemy od razu udowadniać, być najlepszym. W szkole podstawowej boimy się udzielić błędnej odpowiedzi w obawie przed oceną rówieśników. A to jest przecież właśnie TEN CZAS na pomyłki, szukanie, kombinowanie. A co by było, gdybyśmy już w szkołach zamiast "klucza" oceniania, promowali krytyczne myślenie, kreatywne postrzeganie rzeczywistości? Nasza odpowiedź, choćby zła, jest naszym głosem w danej sprawie. Jaki potencjał się marnuje, gdy odrzucamy to co "mylne", "niepoprawne". No, co za potencjał w tym tkwi! Analizowanie błędów, wyciąganie wniosków to raz, ale również analizowanie, czy to rzeczywiście jest błąd, a jeśli tak, to względem jakiej prawdy i jakiego systemu, czy eksploracja tego błędu może nas zainspirować do własnych poszukiwań, rozwijania swojej indywidualności i co najważniejsze, zaufanie sobie? Bo zobacz, nawet jak popełniamy pomyłkę, grunt w tym, żeby ją uzasadnić i wykorzystać jako potencjał. Spróbuj zagrać standard tak jak nie powinien brzmieć, przestaw składniki voicingu w najgorszy możliwy sposób, zagraj improwizację w innej tonacji niż akompaniament, spróbuj zagrać Chopina totalnie niepoprawnie. I zamiast krzywić się, zobacz, posłuchaj, oceń samemu, wybierz, uzasadnij, nadaj znaczenie tej niepoprawności! To jedyna droga, by samemu wyrobić sobie indywidualny sposób postrzegania rzeczywistości, krytyczne myślenie, by wyzwolić się z ograniczeń i tworzyć coś nowatorskiego, odkrywczego i przede wszystkim - być w zgodzie ze sobą.
Równowaga
Jeżeli będziemy wiecznie uciekać w sferę Performance, by udowadniać, pokazywać się tylko z tej najlepszej strony, chować się za sukcesem, karmić się chwilową chwałą, która smakuje słodko, ale która przecież, dobrze wiesz, na drugi dzień znika, nie dajemy sobie, ale też innym, przestrzeni do rozwoju. Sami jesteśmy sprawcami tej presji społecznej, w której próbujemy przeżyć i wyszarpać przestrzeń dla siebie i swojego sukcesu. Nie szarp się! Pomyśl. Zobacz - błędne koło. Może właśnie bądź pierwszym do przerwania tego cyklu. Za czym tam chcesz gonić i o co tak się szarpiesz? Dużo bardziej wartościowe są Twoje pytania, nie - odpowiedzi. Szarp się i goń, ale za SWOIMI celami i SWOJĄ misją!
Zobacz.
Musimy zmienić definicję sukcesu. I posłuchaj mnie. Często mówimy, "ale jak to osiągnę, to dopiero... A) będę szczęśliwa B) będę mogła poczuć się spełniona C) będę mogła zrobić to. Już mi się nie podoba ten sposób myślenia. Bo czemu mam czekać, czemu mam się ograniczać. Bo ja na przykład właśnie chcę coś spróbować teraz. No to muszę czekać?
Sęk w tym by balansować między tymi dwiema przestrzeniami. Jedna drugiej służy. Potrzebujemy tej sfery uczenia się, żeby się kształcić i potrzebujemy performance zone żeby otrzymywać feedback lub samemu ocenić swój performance i wyciągać wnioski, co wciąż wymaga poprawy. Potrzebujemy więc próbować i doświadczać, sprawdzać.
To proces, który możemy rozciągać, przeciągać, odwracać. To, co kiedyś odkładaliśmy na "jak tylko osiągnę to, to wtedy", nagle staje się bliższe. Nigdy nie skomponowałeś utworu, bo czekałeś na ten moment, gdy poznasz wszystkie progresje harmoniczne np. To pomyśl, że wystarczy jeden dwa akordy, by stworzyć utwór. Posłuchaj np "So What" Milesa Davisa.
No to co ma być dla nas sukcesem? Równowaga! Ta droga, proces, eksploracja, a jednocześnie, każde doświadczenie, każdy mały krok, który nas prowadzi do rozwoju.
Daj sobie przestrzeń, pozwól sobie oddychać, pozwól sobie mieć swoją własną drogę. I daj tę przestrzeń też INNYM!
Jak to zrobić? Dziel się swoim procesem, śmiało pytaj, eksperymentuj, dziel się swoimi przemyśleniami, odkryciami i swoją, SWOJĄ drogą i swoim procesem, a wtedy dasz oddech innym, przestrzeń i zachętę dla tych wokół Ciebie, by nie bać się podążać swoją własną drogą, w swoim własnym tempie, mylić się i pytać. Dlatego i ja się dzielę byciem początkującą w pisaniu i dzieleniu się swoją drogą. Bez żenady. Ty też tak możesz!
I może wszyscy sobie kiedyś odetchniemy i znowu będziemy mogli z ciekawością i entuzjazmem dziecka uczyć się od zera, pytać "Co to?", "Dlaczego?" bez obaw, po prostu, jak dziecko.
Ufff!!!!!
Aga Derlak
P.S. Podziel się swoim doświadczeniem w komentarzu lub prywatnie w mailu! Czy coś z tego tekstu rezonuje w Tobie? Będę się do odnosić Twoich przemyśleń, doświadczeń w kolejnych tekstach. Piszmy tego bloga razem, by się wspierać, ale też byśmy mieli jak najszersze spojrzenie na rzeczywistość i na to, co jest dla nas ważne. Peace! <3
Comments